Mama z pasją

Mama z pasją

Od dziecka z zachwytem patrzyłam na babcię, która w kilka chwili, ze skrawka materiału, potrafiła wyczarować coś pięknego. A to wszystko przy użyciu maszyny do szycia. Spódnice, bluzki, sukienki... ba! Nawet marynarki czy płaszcze! Babcia z rozrzewnieniem wspominała czasy, kiedy to aby coś mieć, musiała to sobie uszyć. A ja marzyłam, by odziedziczyć po niej tę smykałkę i móc tworzyć rzeczy piękne, a co najważniejsze - oryginalne!

Zaczęło się od przeglądania internetu, gromadzenia książek i zapoznawania się z teorią. Później przyszedł czas na gromadzenie materiałów (zarówno nowych, jak i czekających na swoj moment gdzieś w babcinej szafie) i na wyszukiwanie na strychu rzeczy, które może uda się przerobić. Zaopatrzyłam się również w niezbędne przybory, a także zestaw nici we wszystkich kolorach...

Wreszcie nadszedł moment, kiedy posiadłam swoją pierwszą maszynę do szycia! Element, bez którego choćbym nie wiem jak się starała, nie moglam przecież zacząć swojej przygody z szyciem.

Zaczęłam od materiałowego kosza na zabawki dla siostrzeńca. Później była poduszka i jakaś mała maskotka... zmotywowana efektami, postanowiłam wejść na wyższy poziom. Podjęłam próbę uszycia sobie bluzki. Niepowodzenia szybko jednak sprawiły, że straciłam motywację i porzuciłam maszynę na długi czas.

Udało mi się jednak powrócić do marzenia z dzieciństwa i podjąć kolejna próbę - tym razem udaną. Nie poradziłam sobie z uczyciem garderoby dla siebie, udało się z uszyciem czegoś dla Malucha! W jeden wieczór powstały piękne dresowe spodenki, z których będę dumna chyba do końca życia :)








Jako, że mam jeszcze zapas materiału, zbieram w sobie siły i może uda się stworzyć bluzę do kompletu :) efektami na pewno się pochwalę!

Odstawienie

3 tygodnie zajęło mi nauczenie się karmić piersią. Byłam zdeterminowana i systematycznie przystawiałam Malucha, aż nareszcie zaiskrzyło i zaczęliśmy współpracować. Zawsze gdy ktoś pytał, odpowiadałam, ze zamierzam karmić conajmniej rok. Niestety, nasza Współpraca trwała tylko do 8. miesiąca... wtedy to właśnie przyszedł wirus, który zmusił mnie do odstawienia dziecka od piersi. Musiałam zdecydować, leczyć się czy karmić. Decyzja była prosta - najważniejsze jest dziecko. Szybko jednak musiałam zmienić zdanie. Ból nie pozwalał mi funkcjonować, a konsekwencje nie leczenia się mogły być bardzo poważne. 

Odstawiłam dziecko od piersi... nawet nie z dnia na dzień! Raczej z godziny na godzinę. Zaczęłam brać silne leki i od tej pory mój Maluch nie mógł normalnie zjeść. W jednej chwili oderwany od Mamy, od swojej oazy spokoju, sposobu wyciszenia i wspomagacza w usypianiu...

Mały uparcie nie pije z butelki ani nie ssie smoczka. Na szczęście od jakiegoś czasu rozszerzyliśmy dietę, wiec dni udawało nam się przetrwać. Ale po każdym dniu przychodziła noc. Zdezorientowane dziecko nie potrafiło zasnąć, wtulone w mamę rozpaczliwie szukając piersi. Przez tydzień noc w noc podawaliśmy mu mleko łyżeczką i wypatrywaliśmy dnia, w którym Mały znowu dostanie pierś.

Pod koniec tygodnia zaczynałam się już niepokoić, bo moją uwagę zwrócił fakt, że Syn nie szuka już piersi. Nie pomyliłam się... W pierwszej możliwej chwili wzięłam go w ramiona i próbowałam nakarmić. Niestety, tylko mnie ugryzł. Kolejne próby kończyły się porażkami, a ja byłam coraz bardziej zdołowana. Wszystko o co walczyłam zaraz po narodzinach Malucha, w jednej chwili, w tak głupi sposób legło w gruzach. 

Teraz rozpoczynamy walkę od początku...
Copyright © 2014 Mamo, to Jaś! , Blogger