Kolejny rok minął

Kolejny rok minął

Dziś świętujemy kolejną rocznicę związku. Za nami 8 długich lat. 8 lat wzlotów i upadków, lepszych i gorszych momentów. Często bywało ciężko, ale miłość, ciężka praca i determinacja doprowadziły nas do miejsca, w którym się teraz znajdujemy. Idąc ramię w ramię przez życie kształtowaliśmy swoje charaktery. Z szalonej młodzieży z czasem zmieniliśmy się w statecznych dorosłych. W końcu przestaliśmy się tułać, osiedliśmy „na swoim” i założyliśmy rodzinę. Mieliśmy piękny ślub, mamy ślicznego synka. Niezliczone ilości wspomnień, tych utrwalonych na zdjęciach i tych utrwalonych w pamięci. A tyle jeszcze przed nami!



Mam nadzieję, że dożyjemy razem późnej starości! 💞

Życie poza macierzyńskie - a co to takiego?

Pierwszy raz udało mi się wyrwać z domu kiedy Jaś miał skończone 6 miesięcy. Zostawiliśmy go z dziadkami i pobiegliśmy na całe 2 godziny do kina! Bawiliśmy się świetne, to fakt. Jednak ciągle zastanawiałam się czy z moim Dzieciątkiem wszystko w porządku. Wiadomo, że przy babci krzywda mu się nie stanie. Ale może płacze bo tęskni za Mamą? A może jest głodny? W końcu maminej piersi nic nie zastąpi...

Na blogu Singing Mummy trafiłam ostatnio na trudne pytanie:

„Czy wierzysz w życie poza macierzyńskie?”


Skłoniło mnie ono do zatrzymania się i zastanowienia nad swoim matczynym losem. Doszłam do zaskakujących wniosków...

Zostajesz Mamą. Przez pół roku niemal się rozstajesz się z dzieckiem. Zapomniałaś już co to kino, o alkoholu już nie wspomnę. Nie wiesz czy Twoje koleżanki jeszcze żyją, zwłaszcza te bezdzietne.

Jesteś mamą na pełen etat. Nie ma od tego wyjątków. Całą siebie oddałaś dziecku. Owszem, CZASEM zdarzy Ci się gdzieś wyjść. Stroisz się wtedy jak na spotkanie z prezydentem, przebierasz wielokrotnie... a na końcu i tak wychodzisz z domu upaprana kaszką, kleikiem czy ulanym mlekiem. 

Z życiem poza macierzyńskim jest trochę jak z wiatrem. Wiesz, że istnieje, czasem uda Ci się go poczuć... ale nigdy go nie widziałaś.

Życzę sobie, aby pewnego dnia życie poza macierzyńskie mnie odnalazło i mocno przytuliło!


W zdrowiu i w chorobie

Jakie to szczęście, że mój Maluch do tej pory jakoś poważnie nie zachorował. Owszem, dopadł go kilka razy katar. Wystarczyło jednak staropolskim sposobem wysmarować parę razy stópki gęsim smalcem i problem znikał tak szybko jak się pojawił.

Sama niestety miałam mniej szczęścia. A biorąc pod uwagę fakt, że zachorowałam akurat kiedy Mąż wyjeżdżał w delegację, to można uznać, że miałam wręcz pecha! Nieźle mnie rozłożyło. Nie sądziłam, że matka, która przecież udźwignie każdy ciężar, może nie mieć siły zająć się własnym dzieckiem. Niestety, boleśnie się o tym przekonałam. Od czego są jednak dziadkowie!

Po 4 dniach męczarni wylądowałam u rodziców. Jaś miał całodobową opiekę, a ja... całodniową ;) Przez tydzień łykałam garść tabletek, syropy i wpsikiwałam różne substancje do nosa i gardła. Mama i Babcia próbowały mnie dodatkowo leczyć swojskimi metodami. Moja ulubiona, to grzane piwo z sokiem 😊 niestety, ani leki, ani miód, czosnek czy sok z malin nie pomagały! Nawet gęsi smalec, którym wysmarowana od stóp do głów kwitłam przez kilka dni w łóżku! I tak minęły nam 2 tygodnie... Później było już tylko lepiej.

Jestem niezwykle wdzięczna mojej rodzince za pomoc jaką mi okazali, z reszta nie pierwszy już raz. Jednak czas spędzony u nich był dość smutny... nie dlatego, że byłam tak strasznie chora. Nawet nie dlatego, że Męża nie było cały tydzień! Ale dlatego, że pierwszy raz mój mały Jaś był tak bardzo na odległość… Tak bardzo nie w moich ramionach! Kilka metrów od mamy, bawiący się cały czas świetnie. I tylko czasem spoglądał w moją stronę posyłając mi cudowny, bezzębny uśmiech, dając mi znak, że o mnie nie zapomina <3
Copyright © 2014 Mamo, to Jaś! , Blogger