W zdrowiu i w chorobie

Jakie to szczęście, że mój Maluch do tej pory jakoś poważnie nie zachorował. Owszem, dopadł go kilka razy katar. Wystarczyło jednak staropolskim sposobem wysmarować parę razy stópki gęsim smalcem i problem znikał tak szybko jak się pojawił.

Sama niestety miałam mniej szczęścia. A biorąc pod uwagę fakt, że zachorowałam akurat kiedy Mąż wyjeżdżał w delegację, to można uznać, że miałam wręcz pecha! Nieźle mnie rozłożyło. Nie sądziłam, że matka, która przecież udźwignie każdy ciężar, może nie mieć siły zająć się własnym dzieckiem. Niestety, boleśnie się o tym przekonałam. Od czego są jednak dziadkowie!

Po 4 dniach męczarni wylądowałam u rodziców. Jaś miał całodobową opiekę, a ja... całodniową ;) Przez tydzień łykałam garść tabletek, syropy i wpsikiwałam różne substancje do nosa i gardła. Mama i Babcia próbowały mnie dodatkowo leczyć swojskimi metodami. Moja ulubiona, to grzane piwo z sokiem 😊 niestety, ani leki, ani miód, czosnek czy sok z malin nie pomagały! Nawet gęsi smalec, którym wysmarowana od stóp do głów kwitłam przez kilka dni w łóżku! I tak minęły nam 2 tygodnie... Później było już tylko lepiej.

Jestem niezwykle wdzięczna mojej rodzince za pomoc jaką mi okazali, z reszta nie pierwszy już raz. Jednak czas spędzony u nich był dość smutny... nie dlatego, że byłam tak strasznie chora. Nawet nie dlatego, że Męża nie było cały tydzień! Ale dlatego, że pierwszy raz mój mały Jaś był tak bardzo na odległość… Tak bardzo nie w moich ramionach! Kilka metrów od mamy, bawiący się cały czas świetnie. I tylko czasem spoglądał w moją stronę posyłając mi cudowny, bezzębny uśmiech, dając mi znak, że o mnie nie zapomina <3

4 komentarze:

Copyright © 2014 Mamo, to Jaś! , Blogger