O tym, że chcieliśmy dobrze, a wyszło jak zwykle

Naszą wspólną podróż przez życie rozpoczęliśmy od karmienia Jasia mlekiem modyfikowanym dostępnym w szpitalu. Po kilku dniach pojawił się laktator i podawanie mleczka butelką. Mimo usilnych starań, mały uparciuch nie chciał ssać piersi. Zaprosiliśmy do nas nawet położną laktacyjną, która orzekła, że odruch ssania jest, ale chęci brak. I że nic nie jest w stanie zrobić, albo Mały załapie o ci chodzi, albo nasza przygoda z karmieniem piersią zakończy się szybciej niż się rozpoczęła.

Zostaliśmy więc z problemem sami. A właściwie ja, bo to mojej piersi Jaś nie chciał ssać i to ja czułam się tak strasznie winna tego, że moje dziecko nie jest karmione naturalnie. 

Mimo poczucia beznadziei i braku widoków na jakiekolwiek zmiany, co jakiś czas próbowałam przystawić syna do piersi. No i stało się! Po 3 tygodniach Jaś jak gdyby nigdy nic przytulony do mamy zaczął zajadać mleczko. Byłam tak szczęśliwa, że za nic miałam nawet ból jaki na początku sprawiało karmienie. Na szczęście zacisnęłam zęby i również tą przeszkodę udało mi się pokonać.

Dumna z wygranej walki karmiłam już tylko piersią. Zawsze i wszędzie. Do głowy by mi nie przyszło, że pewnego dnia, kiedy przyjdzie potrzeba podania Jasiowi mleka z butelki spotkam się ze zdecydowanym oporem. Syn szybko zapomniał czym jest silikonowy smoczek i najwyraźniej nie mil zamiaru sobie przypomnieć. Rozpoczęliśmy kolejna batalię, tym razem w odwrotnym kierunku. Niestety tym razem nie było już tak łatwo. Mimo wielu prób, podejmowanych przez członków całej rodziny nie udało się. Jaś nie ma zamiaru pić mleczka z butelki ani nawet ssać smoczka. I tak oto pozostałam na wieczność uwięziona w domu. Z dzieckiem przy piersi, bez uspokajacza, który pomógłby mu zasnąć po całym dniu wyczerpującej zabawy...

1 komentarz:

Copyright © 2014 Mamo, to Jaś! , Blogger